Przeprosiny Marcin Gortat
Artur Hajzer himalaista
ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER
Autor Aleksy Kiełbasa - 7 Lipca 2020

Zagadkowa śmierć polskiego himalaisty. Był jednym z największych wspinaczy

7 lipca to pamiętna data dla polskiego himalaizmu. Tego dnia w 2013 roku pod Gaszerbrumem I zginęła wybitna postać naszej narodowej wspinaczki - Artur Hajzer. Odszedł w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach. Możliwe, że chciał uciec od ogromnej krytyki, jaka spotykała go w kraju i z jaką nie potrafił sobie poradzić.

Artur Hajzer był wybitnym polskim himalaistą. To zdobywca 6 ośmiotysięczników Manaslu (1986) i Sziszapangii, (1987), Annapurny (1987), Dhaulagiri (2008), Nangi Parbat (2010) oraz Makalu (2011). Wytyczał nowe trasy, wspinał się także z innymi znanymi postaciami naszego himalaizmu, takimi jak Jerzy Kukucza czy Krzysztof Wielicki. Jednak 7 lipca 2013 roku nie przetrwał wyprawy na Gaszerbrum I i zginął. Do dziś nie wiadomo, jakie były bezpośrednie przyczyny jego śmierci.

Potężna krytyka w kraju

Artur Hajzer był pomysłodawcą programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015, który zakładał, przygotowanie młodych polskich wspinaczy, do ataku na pozostałych 5 ośmiotysięczników nie zdobytych jak dotąd zimą. Patronat nad akcją objął Bronisław Komorowski, a Hajzer był na tyle zdeterminowany, aby wcielić ją w życie, że w rozmowie z ówczesnym ministrem sportu miał nawet powiedzieć "Panie ministrze, Ruski nas biją!". Chodziło mu o to, że Rosjanie również mieli chrapkę na to wyzwanie.

Jednak program Hajzera spotkał się w kraju z ogromną krytyką. Na jej czele stała Monika Rogozińska, która określiła inicjatywę himalaisty „narodowym programem narażania młodych". Miała ona na myśli liczne incydenty, do których dochodziło na wyprawach, jak m.in. amputacja 9 palców u rąk Maciejowi Stańczakowi oraz 4 Tomaszowi Wolfartowi. W obu przypadkach było to pokłosie odmrożeń w trakcie wyprawy. Uważano, że wszystko dzieje się zbyt szybko, że młodzież jest rzucana na zbyt głęboką wodę. Himalaista bardzo źle znosił krytykę. Nie potrafił sobie z nią poradzić. Nagonka na niego była zbyt duża, więc postanowił uciec w góry.

Żona płakała na lotnisku

Izabela Hajzer w wywiadzie do książki "Góry na opak 2, czyli rozmowy z tymi, co zostają" opowiedziała, jak wyglądały rozstanie z mężem, który ruszył na Gaszerbrum I.

On na ten Gaszerbrum I uciekł. Mieliśmy na sierpień wykupione wczasy rodzinne na Krecie. Mówił do mnie: "Słuchaj, pojadę w lipcu z Marcinem, on mało mówi, zatem sobie odpocznę, pomyślę, będę miał czas i potem lecimy na Kretę" – mówiła cytowana przez Przegląd Sportowy.

Jak pisze Onet, Pani Izabela nie chciała, aby mąż wyjeżdżał. Miała złe przeczucia. Wiedziała, że himalaista nie jest odpowiednio przygotowany na to wyzwanie.

Artur Hajzer uciekał się do różnych sposobów, aby jakoś znosić krytykę jego działań. Zaczął dużo palić, bał się, a jeszcze gorzej wyglądało to w trakcie wyprawy. Artur nie opowiadał jej, co dzieje się na wyprawie. Ciągle mówił o Broad Peaku. Chciał, by przesyłała mu najnowsze publikacje na ten temat, ale z czasem doszło do sytuacji, że dzwonił i komentował artykuły, cytował konkretne wypowiedzi, z którymi żona jeszcze nie zdążyła się nawet zapoznać.

Wróżka i dziwne telefony

Na Gaszerbrum I działy się dziwne rzeczy. O tym jak wyglądała wspinaczka z Arturem Hajzerem opowiedział jego partner z wyprawy Marcin Kaczkan, który był uznany przez kolegę za zmarłego.

5 lipca obaj himalaiści podjęli się ataku szczytowego. Wydawało się, że Polakom uda się dotrzeć na wierzchołek, ale Hajzer stwierdził, że to niemożliwe. Kaczkan posłuchał swojego partnera, lecz zauważył też jego dziwne zachowanie. Do dziś podejrzewa, iż Artur mógł mieć jakieś halucynacje, jak niegdyś a Nanga Parbat, kiedy zobaczył wróżkę, która złościła się na niego za śmiecenie w górach, i później obsesyjnie pilnował, żeby nic nie zostawić.

Zaczynają schodzić. Kaczkan ruszył pierwszy, aby odkopać ze śniegu poręczówki i wtedy zaczynają się dziać niezrozumiałe rzeczy.

Hajzer dzwoni kilka razy do żony, w końcu udaje mu się połączyć. Pani Izabela słyszy, że coś się stało z Marcinem, ale połączenie nagle zostaje przerwane. Chwilę później Hajzer dzwoni do himalaisty Janusza Majera. Mówi mu, że Kaczkan nie wpiął się w poręczówkę i spadł do kuluaru. Następnie pisze jeszcze do żony SMS-a z informacją o wypadku Marcina i sugeruje, że ten mógł nie przeżyć. Prosi także o zorganizowanie akcji ratunkowej i powiadomienie mediów.

Zmarły, który przeżył

Jak się później okazało Marcin Kaczkan przeżył. Schodził bezpiecznie kuluarem i nagle zobaczył jak Artur Hajzer spada i przelatuje kilka metrów od niego. Jak powiedział himalaista, jego partner nie krzyczał i był już prawdopodobnie połamany, bowiem jego koniczyny wyglądały na nienaturalnie powyginane. Kiedy schodził obok jego działa wrzucił je do szczeliny, tak jak się to robi w takich przypadkach. Próba zniesienia Hajzera na dół byłaby zbyt niebezpieczna.

Gdy Kaczkan schodzi na dół szokuje resztę członków wyprawy. Byli oni pewni, że powraca do nich Hajzer, który poinformował ich o śmierci kolegi. Wyszło tak, jakby Marcin Kaczkan zmartwychwstał. Do dziś nie wiadomo jakie były przyczyny śmierci Artura Hajzera. Nie jest wyjaśnione, czy zawiódł sprzęt, czy himalaista miał halucynacje, czy tez rozbity krytyką popełnił samobójstwo. Bez wątpienia pożegnała nas wtedy wybitna postać polskiego himalaizmu.

Źródło: Onet Sport, Przegląd Sportowy

Następny artykuł
Nie przegap żadnych najciekawszych artykułów! Kliknij obserwuj zestadionu.pl na: Google News